PO CO MI GAZ PIEPRZOWY?
Poranek 25 sierpnia wychodzę z Bryśkiem na poranny spacer, słońce przyjemnie świeci, a w saszetce czeka piłka. Trasa taka jak codziennie, przechodzę na drugą stronę ulicy by Bryś mógł zaznaczyć krzaczki które zaznacza codziennie by następnie swoje kroki skierować do mini parku gdzie każdego ranka Bryś szaleńczo ściga tenisówkę. Niestety tego dnia rutyna została drastycznie przerwana.
Kiedy Bryś obsikiwał poniekąd już swoje krzaczki, jakby spod ziemi wyłonił się potężny, najeżony amstaff z wyraźnie niezbyt dobrymi zamiarami. Zaczął bardzo nachalnie narzucać swoją obecność Bryśiowi i próbował sprowadzić go siłą do parteru wydając z siebie warknięcia. Doskonale wiedziałam że nie wróży to niczego dobrego, szybko osłoniłam Brysia i zaczęłam krzyczeć do psa z nadzieją że właścicielka której nie było widać na horyzoncie wyłoni się z ukrycia. Moja łydka po owczarku niemieckim który ostatnio swoje zęby omyłkowo zamiast na moim psie zacisnął na mnie się jeszcze nie zagoiła, więc sytuacja z amstaffem była tym bardziej niezbyt komfortowa dla nas obojga.
Ku mojemu przerażeniu napastnik niczego nie robił sobie z mojej obecności i koniecznie chciał dopaść Brysia, w dodatku nie miał na sobie obroży. Szybko wycofałam się i przebiegłam na drugą stronę z powrotem do bramy a następnie dzwoniłam domofonem jak szalona by mama otworzyła mi drzwi, po cichu mając nadzieję że ten pies za nami nie przebiegł.
W tym momencie pojawiła się całkowicie wyluzowana i zdziwiona moją reakcją właścicielka, nie odwołała psa tylko po prostu podążała za nim. Pełna zdenerwowania krzyknęłam do mamy by zadzwoniła po straż miejską co następnie uczyniłyśmy razem. Gdy zeszłam by dokończyć przerwany spacer z psem właścicielka niczym olśniona prowadziła psa na smyczy, w kagańcu i oczywiście kolczatce.
Ale to nie koniec tej historii. Kilka dni później wychodząc na wieczorny spacer z psami w towarzystwie mojej mamy jeszcze będąc w bramie dojrzałyśmy ową panią z psem. Nie muszę chyba mówić że sytuacja podobna jak wcześniej, pies biegał bez kagańca, bez obroży. Moja mama jako osoba nerwowa i wygadana wręczyła mi smycz Hektora i popędziła co sił do pani nieodpowiedzialnej. Wygarnęła jej co myśli o tak skrajnej nieodpowiedzialności, poinformowała że SM wie o całym zajściu i zażądała by ta natychmiast zapięła psa na smycz. Pani nie była tak wygadana i posłusznie wykonała polecenia. Miałyśmy nadzieję że to wystarczy by kobieta zrozumiała że psa należy kontrolować.
Obecnie jest pewien progres, pies biega bez obroży, bez smyczy ale w kagańcu a na nasz widok pani z niechęcią ale łapie psa na pętlę ze smyczy.
Więc po co mi gaz pieprzowy? Do obrony siebie i mojego psa oczywiście. Ostatnio miałam wiele takich sytuacji, ludzie bywają ignorantami i absolutnie nie przejmują się konsekwencjami wynikającymi z pewnych zachowań.
Zakupiłam gaz pieprzowy w żelu za 25 złotych. Jest lepszy od standardowego bo nie jest narażony na podmuchy wiatru i zawsze wyląduje tam, gdzie go kierujemy. Nie zrobi również krzywdy napastnikowi a jedynie go odstraszy.
To strasznie smutne że jestem zmuszona do noszenia tego typu gadżetów przy sobie by czuć się w miarę bezpiecznie podczas spacerów z psem. Niestety zasada ograniczonego zaufania w stosunku do innych psiarzy może uratować zdrowi a nawet życie naszych podopiecznych. Dlatego bądźcie czujni i ostrożni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz